Bóg potrafi nie tylko uleczyć ciało, rany serca i duszy, emocjonalne kalectwo, defekty charakteru, uwolnić od grzechu i demonów przeszłości, ale także uwolnić od wiary „przymuszonej”, aby człowiek mógł z własnej woli przyjąć dar wiary, który jest w Jezusie Chrystusie.

W książkach i artykułach podważających istnienie Boga oraz próbujących wyjaśnić przyczyny wiary ludzi czytam, że wierzę w Boga ze strachu przed śmiercią, pustką lub samotnością; że wierzę, aby nadać sens własnemu życiu, uśmierzyć cierpienie, łatwiej znosić niepewność jutra, chorobę i trudy życia; że moja wiara to protest przeciwko nędzy życia; że wierzę z braku wiary w siebie, z potrzeby bezpieczeństwa w niesprawiedliwym świecie oraz potrzeby „ogrzania” swej zbolałej duszy w „miłosierdziu Boga”. I wreszcie – że wierzę, bo Bóg obiecał mi lepsze i szczęśliwsze życie.

Te wyjaśnienia powodów kierujących ludzi do Boga nierzadko są nacechowane zdziwieniem, politowaniem, współczuciem, a czasem nawet pewną dozą pogardy dla „słabych” i „zniewolonych wiarą” chrześcijan, szukających ze „strachem w oczach” pomocy i pocieszenia u Boga. W niektórych wypowiedziach pobrzmiewa również pycha ich autorów spowodowana wysokimi osiągnięciami we własnym życiu (które mogło być lepsze, bardziej szczęśliwe i nie przygniatało tak mocno swym ciężarem, jak innych) oraz uwolnieniem się od „przymusowości wiary w Boga”. Osobom niewierzącym łatwo przychodzi definiować wiarę w Boga, ograniczając się do przykładów ludzi, których do wiary pchnęły trudne doświadczenia, choroba, potrzeba bezpieczeństwa, miłości czy pragnienie lepszego życia. Ale nawet te powody i ta zredukowana definicja wiary nie przynoszą ujmy ani Bogu, ani człowiekowi. Na pewno są ludzie – i może jest ich niemało – których do Boga przyprowadzają przebyte trudne doświadczenia. Krytycy wiary w Boga wyrastającej z lęku, niepewności, cierpienia, doświadczania pustki egzystencjalnej nie sięgają swym wzrokiem dalej. A właściwie sercem. Bóg w swoim wielkim miłosierdziu nie odrzuca nikogo, również osób najmocniej pokiereszowanych przez życie, które przychodzą do Niego z powyższych powodów, i nieważne, w jakim momencie swojego życia to czynią i jakie okoliczności je do tego popychają – zawsze każdego przyjmie. Wytykanie ludziom ich motywów wiary, wygląda ubogo w obliczu takich słów Jezusa:

„Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mat. 11:28), „Nie potrzebują zdrowi lekarza, ale ci, którzy się źle mają” (Łuk. 5:31).

Krytycy wiary w Boga tak bardzo skupiają się na motywach wiary, że uchodzi ich uwadze to, co przynosi ona wierzącym – ukojenie, spokój, poczucie bezpieczeństwa, pewność, sens życia, radość, siłę, itd. Nie dziwią się jednocześnie wierze własnego dziecka, które wystraszone jakimś zdarzeniem lub zagrożeniem mocno chwyta się nogi taty lub chowa za nim, wierząc, że on je ochroni i obroni. Bo przy nim czuje się bezpiecznie. I tak jak dziecko uwalnia się przy ojcu od lęku i strachu, tak samo osoby trzymające się Boga z lęku i niepewności mogą się od nich uwolnić i rozpocząć nowy etap życia – z Bogiem. Jezus tego pragnie i tej transformacji wiary chce w nich dokonać. Tak jak tata, który nie przestając okazywać swojemu dziecku miłości i akceptacji, uczy je jednocześnie stawać się silniejszym i uwalniać od strachu. „Przymuszona” bolesnymi doświadczeniami i okolicznościami życia wiara w Boga to jedynie etap na drodze „chodzenia z Bogiem”. Etap krótszy lub dłuższy. Taka osoba też rozwija się i wzrasta w wierze. Uwolnienie od „przymusowości” wiary może u takiej osoby przebiegać spokojnie wraz z gojeniem się ran przeszłości, może też mieć przebieg bardziej dramatyczny. Różne czynniki o tym decydują, między innymi to, jakiego rodzaju „głód” i jak silny „lęk” pchnął ją w objęcia wiary oraz jak bardzo wątpi, że Chrystus jest w stanie pomóc jej przejść ten proces i wyleczyć bolesne rany. Gdy wzrasta w nas świadomość, że jesteśmy przy Bogu z lęku przed życiem, pustką, samotnością albo, że był nam potrzebny, aby zrekompensować brak miłości, której nie otrzymaliśmy w dzieciństwie – wraz z nią mogą pojawiać się silne wewnętrzne konflikty. Będą tym silniejsze, im większy „deficyt” i potrzeba jego zaspokojenia przymusiły nas do wiary w Boga. Coraz mocniej bowiem zdajemy sobie sprawę, że nie był to nasz wybór, lecz w objęcia Boga pchnęły nas bardzo bolesne doświadczenia życiowe. I choć Jezus, Jego zbawienie, Słowo Boże, nie stają się dla nas obojętne, a miłość Chrystusa i moc Ducha Świętego nie przestają oddziaływać na nasze serca, to coraz intensywniej odczuwana i przeżywana prawda o swojej „przymusowej wierze” może nas oddalać od nich. Zwłaszcza jeśli towarzyszy temu spadek zaufania w Bożą moc potrafiącą uleczyć każdą osobę i ranę.

Tym bardziej, że najtrudniejsza chwila dopiero czai się za plecami: to przeszywająca serce bolesna świadomość, że oprócz naszej „przymusowej wiary w Boga”, nie mamy nic innego, że bez niej tracimy grunt pod nogami, a poczucie samotności staje się jeszcze większe. Jak więc zrezygnować z tej „niechcianej” wiary, kiedy nie ma innego bezpiecznego miejsca, na którym moglibyśmy się oprzeć, a zamienić jej na „nową wiarę” nie potrafimy? Jak ją porzucić, gdy alternatywą jest tylko pustka, samotność i cierpienie z nimi związane? Ale odkryta prawda o motywach swojej wiary, którą w przeszłości tak mocno wypieraliśmy ze świadomości, także jest bolesna. I jedno, i drugie wydaje się ciężarem nie do udźwignięcia, a rozdarcie nie do zagłuszenia. W takiej chwili decyduje się nasze „być albo nie być” z Bogiem: czy przebijemy się przez ścianę duchowego cierpienia i chwycimy Chrystusa, ufając Mu, że ma dla nas rozwiązanie? Czy stracimy tę ufność przygniecieni ścianą swojego bólu i zniechęcenia? Niektórzy do końca zaufają Chrystusowi i przejdą z Nim proces przemiany, inni stracą zaufanie, nie będą potrafili czekać i wybiorą odejście od Boga, Kościoła, odrzucenie wiary. Tak było ze mną.

Podobny proces doświadczania „przymusowości wiary w Boga” może zachodzić – choć niekoniecznie tak samo, z takim nasileniem i wszystkimi elementami – w życiu niektórych dorosłych dzieci wychowujących się w głęboko wierzących rodzinach, które w Kościele są od wielu lat. Dorastając wśród rodziców, którzy oczekują od nich podobnej wiary i coraz silniej to okazują, mogą odczuwać presję wiary w Boga. I może się darzyć, że kilkunastoletnie dziecko decyduje się na chrzest nie w wyniku osobistego doświadczenia Boga, lecz aby zadośćuczynić tradycji rodzinnej, poprzeć największą rodzinną wartość lub nie zawieść rodziców. Te powody mogły „przymusić” je do wiary w Boga. Jeśli po latach uświadamiają sobie taki fakt, przeżywają ogromny wewnętrzny konflikt, który wyzwala u nich bunt, wyrzuty sumienia, zniechęcenie i osamotnienie. Znajdują się w podobnej sytuacji do osób, których do wiary w Boga popchnął lęk i strach przed życiem. W obydwu przypadkach odegrały one kluczową rolę: w pierwszym – przed poradzeniem sobie w życiu, w drugim – przed zawiedzeniem rodziny. I jedni, i drudzy pragną teraz uwolnić się od „niechcianej” wiary i „oszukiwania siebie”. To naturalne. Taka decyzja nie jest potępiana przez Jezusa, choć rodzice (także współwyznawcy) mogą widzieć w niej dowód utraty wiary w Boga przez ich dziecko, a w konsekwencji potępiać je za to. Tymczasem osobistej, prawdziwej wiary nie było, a dziecko w rzeczywistości porzuca przygniatający ciężar „wiary przymuszonej”. I nierzadko odchodzi od Boga i Kościoła. Problemem jest jednak co innego: osoby te nie doświadczyły innej wiary, mogą więc dojść do wniosku, że w ogóle uwolniły się od wiary w Boga, choć w rzeczywistości zostały uwolnione od wiary „wymuszonej” sytuacją rodzinną (czy też wiary „narzuconej” im przez rodziców). I oni, jak ich rodzice mogą wyciągnąć błędne wnioski.

Powrót do Boga i doświadczenie głęboko osobistej wiary są wciąż możliwe u osób, które uwolniły się od „przymusowości wiary”. Zanim jednak podejmą taką decyzję, może upłynąć sporo czasu, nawet wiele lat. Czas ten na pewno wydłuży ponowna presja rodziny wywierana na „marnotrawnego syna”, aby wrócił do Boga. Wtedy czuł ich presję, aby przyjąć Chrystusa, teraz ją czuje, aby do Niego wrócić. Dziecko nie może przyjąć Chrystusa, aby zadowolić rodziców. Musi samo zechcieć i przyjść nieprzymuszone. Modlitwa i okazywanie miłości to najważniejsze środki, jakie posiadają rodzice pragnący zobaczyć syna czy córkę przy Bogu. Ale chrześcijanie, w tym rodzice, czasami zapominają, że Bóg wysłuchuje ich modlitw i nie przestaje otaczać opieką ich „marnotrawnego syna” i „marnotrawną córkę”, którzy porzucili „przymuszoną wiarę w Boga”, opuścili dom i Kościół. Więcej, działa na nich swoim Duchem i pomaga zrozumieć swoje decyzje i doświadczenia jakie przechodzą w życiu. Uwolnienie od ciężaru „wiary przymuszonej” jest ogromnym duchowym doświadczeniem w życiu takich osób, ogromną ulgą. Ono de facto otwiera je dopiero na osobiste doświadczenia duchowe z Bogiem. Tak było ze mną. Wierzę, że doświadczenie uwolnienia od „wiary w Boga” zrodzonej z lęku, strachu, niepewności, oraz dla „zadowolenia rodziców”, jest dziełem samego Boga, który pragnie abyśmy przyjęli dar wiary osobiście i z nieprzymuszonej woli. Jeśli Jezus jest rzeczywistym lekarzem i potrafi uleczyć ciało, rany serca i duszy, emocjonalne kalectwo człowieka, defekty jego charakteru, uwolnić go od grzechu i „demonów przeszłości”, to potrafi także uwolnić go od ciężaru „przymusowej wiary” i odzyskać dla niego wolną wolę, aby mógł osobiście przyjąć dar wiary, który jest w Jezusie Chrystusie. Nie wszystkie osoby, które uwolniły się od przygniatającego ciężaru „wiary przymuszonej”, rozumieją to. Dlatego sobie przypisali tę zasługę, choć to zasługa Jezusa.

U niektórych osób doświadczenie uwolnienia od ciężaru „przymusowości wiary w Boga”, może być tak głębokie i oczyszczające, że przyrównać je można do nowych narodzin człowieka, który po raz pierwszy doświadcza aktu wolnego wyboru. Nie odczuwa on już przymusu, aby wierzyć w Boga, ani przymusu, aby w Niego nie wierzyć. Czuje ogromną ulgę i radość z uwolnienia od ciężaru „wiary wymuszonej” przez bolesne doświadczenia. Korzystając z danej mu wolności może zapomnieć o niedawnym przygniatającym ciężarze, jeśli jednak będzie miał otwarte serce, Duch Święty sprawi, że zrozumie, komu zawdzięcza tamto uwolnienie i odnalezienie siebie – Chrystusowi. Kiedy ponownie sięgnie po Słowo Boże, zobaczy w nim Jezusa idącego w milczeniu na górę Golgoty, aby zająć jego miejsce i przywrócić mu wolność i społeczność z Bogiem. I gdy Jezus zapuka do drzwi jego serca – jak puka do serca każdej osoby, słabej i silnej, chorej i zdrowej, bogatej i ubogiej, kochanej i niekochanej, zagubionej i radzącej sobie świetnie w życiu – to otworzy je i przyjmie Go do siebie. Już z własnej woli. Tak było też ze mną. Uczuciami, które wypełniać będą jego serce, są wdzięczność i miłość.

Piotr Stanisławski

Postscriptum:
Jeśli według niewierzących chrześcijanie są ludźmi „zniewolonymi wiarą w Boga”, czyli zmuszonymi do wiary z potrzeby wyrosłej na bolesnych przeżyciach i doświadczeniach życia, to również niewierzący mogą zostać „zniewoleni niewiarą w Boga”, czyli zmuszeni do niewiary bolesnymi doświadczeniami oraz przeżyciami.